+ok.300 +ok.400 +tak, happiness loves company... cute dramaty, ojapierdolę.
Jaram się tym, że taka jestem niezrozumiała i turbo offowa teraz, bardzo mi się to podoba.
środa, 21 grudnia 2011
niedziela, 30 października 2011
miałabym dobry tytuł, ale oodałam
nowy etap w życiu podobno zaczęłam. Chyba jednak nie, zdecydowanie nie dzielę życia tak, jak statystyczny Polak. Zdaje się, że w ogóle nie dzielę, co jest chyba dobre w globalnym zestawieniu, z drugiej strony jednak czasem powinnam zastosować jakieś granice, bo przecież to, jak miesza i miksuje się moje życie, wcale nie pomaga. Żyję czekaniem, więc co tu dzielić? Czekam ciągle na to samo, chociaż zwykle nie umiem tego wyartykułować bezpośrednio, możnaby więc podzielić moje życie na czas, kiedy definiowałam odpowiednio cel czekania, czas, kiedy nie zastanawiałam się nad tym w ogóle, czas, kiedy definiowałam nieodpowiednio... czas, to chyba słowo klucz. Może powinnam przestać czekać, bo się nie doczekam, ale z drugiej strony, co innego mi pozostało... no jeszcze bycie dr. Love, niestety, tylko teoretykiem, co też umniejsza wartość. Damn, wygląda, jakby było chujowo. A przecież nie jest tak najgorzej wcale.
wtorek, 29 marca 2011
poproszę LMy mentolowe i dwa zimne lechy w opozycji do kwadratury koła
chcę niesamowitości i pewności i pozwoleń, bo sama tego nie mam i nie umiem pokazać, że umiem dać. Jestem normalna i niepopaprana, do granic możliwości wyperfekcjonizowana w dumie. No i nie jest lekko, bo nie przystaję. Nie, nie jestem nierozumianym cierpiącym gnomem, zazwyczaj jest mi całkiem zajebiście, realistycznie dobrze i teraz też, pisząc to czuję się quite nice. Tylko odrzucam i przyjmuję za dużo wbrew swojej logice, bogatej i prostolinijne, ale INNEJ. Och, brzmi dostojnie, donośnie nawet. Nie polecam analizować.
piątek, 25 lutego 2011
żesz do jasnej lafiryndy. Zmienili mi kolor bloga bez pytania i do tego nie wszędzie, tak, że teraz nie ma to w ogóle racji estetycznej. Nieładny prezent, zważywszy na moje zubożałe chęci do pisania, to naprawdę tylko pogarsza sprawę. Choć może polepsza, bo jednak się wzięłam, jak widać... Kończą mi się ferie... czy je przegrałam, mówiąc ładnie, a odnosząc się do bardziej wulgarnej powstałej ostatnio na fejsie grupy? Nie uważam tak, mimo że uczyłam się jakieś 30 min z nudów spowodowanych za długą jazdą pociągiem w niesprzyjających hedonizmowi warunkach. Zostałam ostatnio potępiona przez jedną z moich zdecydowanie nieulubionych nauczycielek za moje "popisywanie się lenistwem", co gorsza, chyba miała rację, trochę to martwiące, że muszę jej ją przyznać. Ale z drugiej strony, co w tym złego? Zasada gloryfikacji wszystkich swoich cech charakteru, zrządzeń losu i osiągnięć (rób też ich braku) pomaga mi być zawsze zadowoloną z życia, toteż nie odczuwam nadmiernej skruchy. A ferie były i są, bardzo dobre, jedne z najlepszych in my life, mimo braku Zakopanego tym razem.
poniedziałek, 14 lutego 2011
teraz
wreszcie mogę pisać tak w pełni, jak zawsze bym chciała. Jednak chyba nie częściej niż tak, po prostu nachodzi mnie i odchodzi zbyt szybko. Ale cholera, jest dobrze.
Subskrybuj:
Posty (Atom)