niedziela, 31 sierpnia 2008

Jaspisowa Chata sratatatatata

Wróciłam, wczoraj. I było naprawdę mega super ekstra. Już to mówiłam różnym ludziom z 50 razy, ale w życiu bym nie przypuszczała, że kogoś tak polubię w dwa tygodnie. Byłam zmęczona, w sumie nadal jestem (dziś się obudziłam o 8 mimo że zasnęłam o 24;] i chodził mi po głowie Hymn Wodzów Zuchowych:P), zaliczenia zwalały mi się na głowę i miałam moment kryzysu... ale ludzie i atmosfera jaką stworzyłyśmy była tak super, że kurczę, naprawdę aż brak mi słów:). I dowiedziałam się mega dużo i wiem, że zawsze będzie moja wina, ale przerażenie z tym związane raczej mnie motywuje niż zniechęca. Jutro jadę na obóz integracyjny. Nie chce mi się. Serio. Ale do Jaspisowej Chaty też mi się nie chciało. A było naprawdę mega:). Pozdrawiam całe moje Prząśniczki za całokształt... Asię, Monikę, Krychę i Szychę - za atmosferę, żarciki Moniki;], Kawalarskie teksty i czyny Szychy, opowieści Krychy i Asi, no i Marię oczywiście, za te noce u nas;]... Agatę za mądre rozmowy w drodze powrotnej... Kadrę za to wszystko, czego by nie było gdyby nie one, czyli za cały kurs. Kuuuuuurczę, nie wiem co dalej pisać, bo już by się mega prywata zaczęła;P. Strasznie już za wami tęsknię, naprawdę.

środa, 13 sierpnia 2008

Aktywne wakacje mam.

Chyba trochę za aktywne jak na moje nerwy. Wczoraj wróciłam ze Stachowa... całe to wracanie trwało 14 godzin... zwiedziłam Słupsk i Gdynię... średnio dokładnie, ale zawsze;]. I to było mega męczące. A jutro już jadę znów. Tym razem na KWZ. Trochę się boję. A nawet nie trochę. Bo kurczę... wyjechać na dwa tygodnie (wracam 28.08.) z samymi dziewczynami, których nie znam (no dobra, poznałam na biwaku, ale nie jakoś mega dobrze)... podczas kiedy zazwyczaj jeżdżę wszędzie z tymi samymi... a do tego bez zasięgu... to trudne. Naprawdę. Pewnie nie dla każdego, niektórzy lubią poznawać nowych ludzi w takich okolicznościach. Ale ja wolę znać dobrze chociaż jedną osobę, bo to mi daje poczucie bezpieczeństwa. Tak, chyba jestem trochę dziwna. A może nie, może inni też tak mają, tylko się do tego nie przyznają? A tak w ogóle, to jakby było mi mało atrakcji w czasie wakacji... to trzy dni po powrocie (czyli już we wrześniu) mam obóz integracyjny z moją nową klasą, a nawet szkołą. Ale to mnie tak nie stresuje, bo znam tam parę osób... w tym Werę;]. Poza tym zasięg będzie, jak sądzę. W każdym razie teraz trzymajcie kciuki, żebym przetrwała najbliższe dwa tygodnie i nie tylko przetrwała, ale wyniosła z tego jak najwięcej, bo w gruncie rzeczy (pozdrawiam Cię, Agata!) właśnie o to w tym chodzi... pozdrawiam wszystkich... ze szczególnym wskazaniem na Maćka i Ulkę, jakoże mieli ostatnimi czasy urodziny. Raz jeszcze wszystkiego najlepszego:). A do wszystkich... do przeczytania za dwa tygodnie, jeśli będzie mi się chciało, a jak nie, to za trzy, albo miesiąc. No, pa;].

wtorek, 5 sierpnia 2008

Dziś wyruszam znów.

Jadę do Stachowa, tym razem z Werą i Agatą. Stwierdziłam, że tu napiszę, bo coś mi się psuje moja elokwencja... i chcę sprawdzić czy na każdej płaszczyźnie... bo odkryłam to dziś pisząc fragment kroniki Matecznika. I nie powiem, zasmuciło mnie to nieco. Może to z powodu niepisania w zeszycie moich boskich prac na j. polski o godz. 28 w nocy;]. To chyba w miarę trzymało mój styl w ryzach... a teraz, jak to już Aśka ładnie określiła (tak, tak, piszę tu o Tobie, nie w pozdrowieniach dla wszystkich, ciesz się) czysta grafomania. ale nie chcę tu o tym pisać, gdyż w moim pojęciu rozwodzenie się nad beznadziejnością swej twórczości byłoby dużo gorsze od napisania grafomańskiej notki. Zastanowię się więc może nad sensem istnienia latem. Tak pofilozofuję trochę. Latem najchętniej bym znikła i pojawiła się dopiero we wrześniu, wypoczęta i rozluźniona... tzn. latem, czyli w sierpniu, bo obozu nie chcę tracić na znikanie. A sierpień jest miesiącem nadziei, jak to Aga dziś ładnie nazwała (tak, o Tobie też piszę, ale Ty się nie ucieszysz, bo tu chyba nigdy nie zaglądasz:). Ale czy taki miesiąc nadziei jest potrzebny? Nadziei na nowy rok szkolny, harcerski czy jaki tam tylko się chce...? Wg. mnie miesiąc to przesada. Wystarczyłby tydzień. Bo miesiąc męczy. Czekasz tak i czekasz, bo wiesz, że wakacje zaraz się skończą, a musisz wypocząć i do tego masz tę nadzieję... na to, że jak już się skończą to będzie inaczej. Najlepiej lepiej. Ja mam tak co roku... a wy? (o kurczę, zaczęłam chyba pisać tak, jak mówią dziennikarze radiowi, zadając pytania, na które nikt nie odpowie... ale w sumie jak ktoś ma ochotkę to zapraszam do podzielenia się ze mną swą opinią na ten temat.) Pozdrawiam dziś dla odmiany wszystkich, którzy jakkolwiek wpłynęli na moje życie. Bo miesiąc nadziei jest też miesiącem przemyśleń, jakiejś tam nostalgii i takich bzdetów. Do przeczytania za tydzień, albo 3... zależy od mej weny...