wtorek, 5 sierpnia 2008
Dziś wyruszam znów.
Jadę do Stachowa, tym razem z Werą i Agatą. Stwierdziłam, że tu napiszę, bo coś mi się psuje moja elokwencja... i chcę sprawdzić czy na każdej płaszczyźnie... bo odkryłam to dziś pisząc fragment kroniki Matecznika. I nie powiem, zasmuciło mnie to nieco. Może to z powodu niepisania w zeszycie moich boskich prac na j. polski o godz. 28 w nocy;]. To chyba w miarę trzymało mój styl w ryzach... a teraz, jak to już Aśka ładnie określiła (tak, tak, piszę tu o Tobie, nie w pozdrowieniach dla wszystkich, ciesz się) czysta grafomania. ale nie chcę tu o tym pisać, gdyż w moim pojęciu rozwodzenie się nad beznadziejnością swej twórczości byłoby dużo gorsze od napisania grafomańskiej notki. Zastanowię się więc może nad sensem istnienia latem. Tak pofilozofuję trochę. Latem najchętniej bym znikła i pojawiła się dopiero we wrześniu, wypoczęta i rozluźniona... tzn. latem, czyli w sierpniu, bo obozu nie chcę tracić na znikanie. A sierpień jest miesiącem nadziei, jak to Aga dziś ładnie nazwała (tak, o Tobie też piszę, ale Ty się nie ucieszysz, bo tu chyba nigdy nie zaglądasz:). Ale czy taki miesiąc nadziei jest potrzebny? Nadziei na nowy rok szkolny, harcerski czy jaki tam tylko się chce...? Wg. mnie miesiąc to przesada. Wystarczyłby tydzień. Bo miesiąc męczy. Czekasz tak i czekasz, bo wiesz, że wakacje zaraz się skończą, a musisz wypocząć i do tego masz tę nadzieję... na to, że jak już się skończą to będzie inaczej. Najlepiej lepiej. Ja mam tak co roku... a wy? (o kurczę, zaczęłam chyba pisać tak, jak mówią dziennikarze radiowi, zadając pytania, na które nikt nie odpowie... ale w sumie jak ktoś ma ochotkę to zapraszam do podzielenia się ze mną swą opinią na ten temat.) Pozdrawiam dziś dla odmiany wszystkich, którzy jakkolwiek wpłynęli na moje życie. Bo miesiąc nadziei jest też miesiącem przemyśleń, jakiejś tam nostalgii i takich bzdetów. Do przeczytania za tydzień, albo 3... zależy od mej weny...
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz